mierny/niewymierny

mierny/niewymierny,  20-22.04.2012, Stalowa 3 / private apartament

_MG_1832

panorama3_small

Michał Chojecki. „Niewymierność jako wartość”, 20.04.2012

Moje rozmowy z Dorotą zawsze schodzą na jeden tor: dość filozoficzno-enigmatycznych zmagań z własnym trwaniem. A ostatnio z wymiernością tego trwania. Jak poradzić sobie z obezwładniającą tendencją do upatrywania we wszelkiej działalności skutku wymiernego.

Bo wymierne są pieniądze, można je przeliczyć, mogą stać się wszystkim, czego chcemy. Odpowiednia ilość pieniędzy możemy wymienić na wszystko, czego nam trzeba. Ale co, jeśli nam nic nic nie brakuje i to wszystko, co możemy mieć za pieniądze nie jest nam potrzebne – a jednak w środku, od środka, ciągle coś rozrywa. Mimo pieniędzy, ich braku, lub ich nadmiaru, ciągle podejmujemy uporczywe próby odkrycia, co to jest to niewymierne, czego tak bardzo pragniemy, a nie umiemy uchwycić spoconymi od pracy rękami. Nie potrafimy tego wyrwać ze swojego wnętrza. I opadamy na ziemię bezsilnie sparaliżowani.

Lecz notoryczność polega na wznowieniu pracy. Bez pracy nie da się nic zmienić. To już nie chodzi o to, aby coś osiągnąć, lecz najprościej jak się da odmienić sytuację i siebie. Praca jest źródłem ciepła, które rozgrzewając, w arcy biologiczny sposób otwiera zaciśnięte przez nas w nas zakamarki. W wyniku notorycznej pracy – niekoniecznie systematycznej – uwalniamy intuicję, pozwalającą dotrzeć w nieprzewidywalne, a kluczowe miejsca.

Wymierność to po prostu materializm. Materializm rodzi mechanizm. Idee materialistyczne rodzą świat mechaniczny. Postępowa, modernizacyjna wizja człowieka grozi wyeliminowaniem tego, co sentymentalne, ospałe, nie nadążające. Tego co błędne, czyli w pewnym sensie najbardziej ludzkie. Ale człowiek skłonny do błędów, skłonny jest do wybaczania błędów. W świecie, którego jedyną ambicją jest eliminacja słabości, ja – niedoskonały, grzeszny, słaby – czuję się zagrożony. Próba usunięcia tego co niewymierne, niematerialne, duchowe to próba usunięcia części mojej osobowości, którą lubię, cenię w sobie i na której kaleczenie nie godzę się.

Ale mówmy o malowaniu. Bo przecież malowaniem można wytłumaczyć się sobie samemu, można wytłumaczyć się z siebie. Czuję presję wytwarzającą nieumiejętność poświęcenia uwagi na więcej niż kilka chwil i pogodzenia się z „utratą” czasu na malowanie. Bo wszystko ma być przecież gotowe, oczywiste, skuteczne… Ma działać, być jednoznacznie dobre, lub złe.

I przypomina mi się teraz jeden z obrazów Doroty, który kiedyś z premedytacją wyniosłem z Akademii i zaniosłem do mieszkania, powiesiłem nad łóżkiem i który przez wiele miesięcy towarzyszył mi w życiu. Bo obraz z mieszkaniu jest czymś naturalnym, integralnym. Obraz w domu jest elementem organicznie spajającym mnie, jako lokatora, z tym miejscem i przedmiotami.  >

panorama4_small

 

Porębski pisał, że ze sztuką trzeba mieszkać i to jest dla mnie oczywiste, jako dla malarza – bo po prostu kładę się spać upaprany w farbach. Ale czasami, a zwłaszcza przez ostatnie lata, uczestnicząc towarzysko i zawodowo w masowej produkcji sztuki, wracałem do domu najzwyczajniej zmęczony i nierzadko zniechęcony.

Sztuka dziś jest zjawiskiem masowym. Miliony malarzy malują w tej chwili miliardy obrazów marząc o wymiernym sukcesie w skali globalnej. I najczęściej nie znaczy to nic dla kogokolwiek poza nimi samymi. Sztuka w swej masowości gubi umiejętność wytwarzania uniwersalnych kodów kulturowych wykraczających poza prostą publicystykę. Publicystykę rozumiem, jako rodzaj jednorazowego, albo bardziej doraźnego zastosowania. Wśród tryliada obrazów nie ma miejsca na refleksję i w skali globalnej stajemy się jedynie konsumentami ciekawostek i nowinek artystycznych, opinii na temat obrazów bardziej niż samych obrazów. Jednorazowo przyswajana recenzja lub opis zastępuje dzieło, które z natury swej potrzebuje kontaktu wielokrotnego.

Odczuwam teraz ewidentną niechęć do opowiadania o sztuce. I denerwuje to studentów, z którymi pracuję, bo odbierają to jako lekceważenie. Jak uczynić sztukę autentyczną, ważną, zaangażowaną… Mam podać przykłady. I te realizacje, które jeszcze niedawno budziły moją ciekawość, które odkrywałem sam dla siebie i o czym tak lubiłem rozmawiać z innymi, dziś mnie po prostu blokują. Są nadmiarem, bo ich historia, formalne rozwiązania, ikoniczność reprodukcji to tylko fasada. Bo sztuki wizualnej, zwłaszcza malarstwa, nie można konsumować w tempie migających światełek na ekranie. Autentyczna sztuka nie jest i nie będzie sprowadzała się nigdy do szybkiej wizytówki. Tu potrzebne jest przeżycie, wprowadzenie sztuki do życia. I gdy mam o tym przeżyciu komuś opowiadać, to po prostu brak mi słów. Już nie umiem. Po prostu nie umiem mówić już o sztuce i nie chcę.

Wolę poświęcać czas na tę niewymierność, która nie ma niezdrowych ambicji, która nie ma swojego guzika „lubię to”. Nie chcę być już więcej fanem żadnego artysty, żadnej pracy. Wolę wprowadzić sztukę do domowego życia, tam, gdzie kategoria wymierności trochę traci sens. Dom, jako miejsce, gdzie nie kalkuluje się co i jak i na ile się przelicza i jaki efekt daje. Dom jest miejscem, do którego wchodząc się rozbieram, a nie stroję. W którym mierność legitymizuję swoją własną odwagę do przyznania się – to mnie właśnie rusza, to mnie dotyka, to mnie dotyczy.

Malarstwo Doroty mnie dotyczy, kształtuje mnie, dlatego chcę je pokazywać w moim domu, w domu, który się właśnie kształtuje. >

panorama7_small

Lubię twórczość przyjaciół, mimo iż jest często kompletnie inna niż to, czym sam się zajmuję. Ale sztuka moich przyjaciół dotyczy mnie bezpośrednio. To jest sztuka, która mnie dotyka, bo drogi, którymi wiedzie, po prostu przecinają się z moimi w codziennym życiu, z którego ta twórczość się rodzi. Zatem są one również po części moimi drogami, krzyżują się lub sobie sąsiadują. Ja sztukę moich przyjaciół przeżywam, bo ona dotyczy tez mojego życia. Ona o nim opowiada i je tworzy. Bo to nasze życie.

Untitled-1

 

 

Comments are closed.